16 maja 2015

Kwietniówka Wschodniobałkańska 2015. Część 2 - Opreste la lumina rosie... (galeria)

Poniedziałek, 20 kwietnia 2015
Budzę się o 5 - jest już jasno. Wychodzę z samochodu (jak pewnie pamiętacie, spaliśmy w aucie). Po godzinie robienia fotek i gadania z Tatą znowu zasypiam - budzę się drugi raz o 8.
Pierwszy widok po obudzeniu się? Rolnicy, którzy pokazują nas sobie palcami i plotkują o nas - czyli to my jesteśmy atrakcją, tym bardziej w kwietniu ;)








Po śniadaniu wyjeżdżamy o 9. Pierwszym punktem zwiedzania na Węgrzech jest Tokaj - byliśmy tam co prawda w ubiegłym roku, na wyprawie "Dookoła Węgier 2014", ale jest po drodze, więc chcemy go zobaczyć. Tokaj ma taki sam klimat (jest dość sennie, spokojnie, czas płynie powoli) w kwietniu, jak w sierpniu - różnica polega na tym, że jesteśmy bardziej zorientowani i "odkrywamy" więcej ciekawych rzeczy, na które wcześniej nie zwróciliśmy uwagi (muzeum regionalne, minipark, galeria sztuki z kolekcją kotów na dachu). Wymieniamy w banku kasę (EUR - HUF; przy okazji obsługuje nas ta sama pani, co w ubiegłym roku).












Kolejny punkt zwiedzania - Nyiregyhaza (są tam pyszne langose). Idziemy do miejsca znanego nam z ubiegłego roku, a tu d... langosarnia zamknięta. Przeczesujemy pół miasta (też zabawna sytuacja - widzimy napis LOGOSZ - myślimy, że langose, a tu jakaś księgowość ;) ), okazuje się, że ostatnie 2 sztuki są w centrum handlowym (pod którym zaparkowaliśmy). Oczywiście kupujemy, ale nie są nawet w połowie tak dobre, jak te na ulicy i do tego są... z mięsem (rada: nie kupujcie jedzenia w centrach handlowych!). Przy okazji langosowych poszukiwań wymieniamy PLN na USD (niestety trzeba było wymienić PLN na HUF i HUF na USD, straciliśmy na tym jakieś 50 PLN).








Jedziemy w kierunku Rumunii. W Nagykallo odbijamy do miasteczka o wdzięcznej nazwie Balkany (adekwatna do nazwy podróży :) ) i robimy sobie zdjęcia przy tabliczce. Na Węgrzech, jakieś 10 km przed granicą, czeka nas jeszcze jedna atrakcja, totalnie nieznana, a warta zobaczenia - aleja jemioły. To, co tam jest, raczej trudno wyrazić słowami, ja mogę pokazać tylko zdjęcia (zaledwie 2, bo inaczej post byłby za długi):



Rumunia

O 15.20, a właściwie o 16.20 (zmiana strefy czasowej) wjeżdżamy do pierwszego bałkańskiego państwa - Rumunii. Na przejściu granicznym Vallaj - Urziceni (które jest moim zdaniem najlepsze do przekraczania granicy węgiersko - rumuńskiej) odprawa jest bardzo szybka, przed nami jeden samochód, jest ciepło (14 stopni). Kupujemy rovinietę i jedziemy w głąb kraju... pierwsze miasto to Carei - nie tyle ono mi się spodobało, co jego przedmieścia... też zdjęcia oddają wszystko (poza tym właśnie z tych przedmieść pochodzi "Opreste la lumina rosie", co przetłumaczyłem mniej więcej: "Uwaga na czerwone światło").







Następne większe miasto to Satu Mare - tankujemy LPG (65RON) i jedziemy w kierunku Maramures, najbardziej wysuniętego na północ regionu Rumunii. Zaraz za Satu Mare zaczyna lać jak z cebra, momentalnie robi się zimno (3 stopnie). Jedziemy 40 km w deszczu, słońce świeci dopiero w Negresti Oas. Wymieniamy kasę (EUR na RON) i obieramy kierunek na Sapantę. Droga do Sapanty prowadzi przez przełęcz Huta - zatrzymujemy się, wychodzimy na wzgórze i... przed nami 30 metrów ściany skalnej w dół - kamieniołom. Warto ;)







20 km za przełęczą jest Sapanta (Wesoły Cmentarz). Około 19 zatrzymujemy się zwiedzać, nic od zeszłego roku się nie zmieniło, jedyna różnica polega na możliwości darmowego wejścia (bez biletu). Kolejne miasto to Sighetu Marmatiei; zatrzymujemy się tylko na małe zakupy (polecam herbatniki o wdzięcznej nazwie Popular Biscuits, worek kosztuje 6RON, starczyło ich na 4 dni).




Po zakupach planujemy jechać do Borsy, położonej 80 km za Sighetu... niestety jest już późno i trzeba szukać noclegu. W okolicy wioski Oncesti znajdujemy fajne, duże, kamieniste pole, nawet z WC, tylko jedyną niedogodnością jest łażący wszędzie lokalny pies. Na kamieniach robimy sobie ognisko, gadamy przy nim do 12, jest wesoło (uwaga od Taty: rumuńskie piwa są dobre). Idziemy spać w samochodzie ;)

Przejechaliśmy 306 km.


S.
Share:

4 komentarze:

  1. po wymienialiście złotówki na dolary????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak :) bo planowaliśmy być w Naddniestrzu nieco więcej - a generalnie na wschodzie prościej jest z dolarami (na Białorusi płaciłem nimi nawet za jakieś souveniry).

      Usuń
    2. no tak, to wtedy bardziej zrozumiałe. Ale chyba jednak bardziej opłacało się je od razu kupić w Polsce? :)

      Usuń
    3. Bardziej ;) jak już wyżej napisałem, straciliśmy na tym jakieś 50 PLN. Myśleliśmy, że da się wymienić na granicy słowackiej. No, ale się okazało, że to dziura bez kantoru... przez całą Słowację się rozglądałem za kantorem ;)

      Usuń





W tej witrynie są wykorzystywane pliki cookie, których Google używa do świadczenia swoich usług i analizowania ruchu. Twój adres IP i nazwa użytkownika oraz dane dotyczące wydajności i bezpieczeństwa są udostępniane Google, by zapewnić odpowiednią jakość usług, generować statystyki użytkowania oraz wykrywać nadużycia i na nie reagować. (więcej informacji w polityce prywatności)

Poznajmy się!

Cześć! Mam na imię Szymon. Cieszę się, że się tu znalazłeś - nie pożałujesz! Znajdziesz tu relacje z moich podróży, praktyczne wskazówki i porady, fotografię podróżniczą i osobiste przemyślenia. Czytaj, oglądaj, inspiruj się i... ruszaj w świat! A jeśli chcesz mnie o coś zapytać, to zwyczajnie napisz do mnie w komentarzu, na Facebooku czy mailem. (więcej o mnie tutaj)

Wesprzyj mnie lajkiem! :)

Moje artykuły

© Szymon Król / Za miedzą i dalej 2021. Wszystkie prawa zastrzeżone/All rights reserved. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Blog Archive

BTemplates.com